"Wieczór zawitał na wzgórza
Seeonee,
przynosząc kres spiekocie dnia.
Wilk-Ojciec zbudził się ze snu,
ziewnął i rozprostował łapy.
Poświata księżyca wpadająca do
pieczary
oświetliła leżącą wilczycę
otoczoną wianuszkiem piszczących
wilcząt.
— Uhrr! -
rzekł wilk. - Czas na polowanie.
I już
zamierzał wyruszyć w głąb doliny, gdy nagle u wejścia pojawił się niewielki
cień z puszystym ogonem.
— Witaj, wodzu wilków! Niech szczęście sprzyja tobie i twojej
rodzinie - zaskowyczał szakal Tabaąui, zwany Pieczeniarzem. Gospodarz odmruknął
mu z niechęcią, a gdy się odezwał, w jego głosie dało się słyszeć nutkę pogardy.
Trzeba bowiem wiedzieć, że wilki indyjskie nie darzą szacunkiem szakali, które
wałęsają się wszędzie, wywołują zwady, roznoszą plotki i pożerają resztki na
wioskowych śmietnikach.
— Wejdź zatem i szukaj, chociaż nie ma tu nic do zjedzenia -
rzekł sucho wilk, bezbłędnie odgadując cel wizyty nieproszonego gościa.
— Naturalnie, dla wilka nic się tu nie znajdzie - odparł Tabaqui
- ale dla takiej jak ja chudziny byle kostka będzie prawdziwą ucztą. My,
szakale, nie możemy przebierać i grymasić.
Tabaqui niebawem znalazł kość kozła, którą skrupulatnie ogryzł z
resztek mięsa. Skończywszy posiłek, mlasnął i powiedział niby od niechcenia,
ale z wyraźną złośliwością: ..."
Tak rozpoczyna się opowieść
Księga dżungli - Rudyard Kipling